Capítulo 020

Violetta ’s POV
Londyn, Wielka Brytania

      Czuję się wypoczęta. Tego mi właśnie brakowało. Pełen relaks, zero zmartwień. Popołudnie spędzone wraz z Marc'iem mija mi wyśmienicie. Nadal czuję się przy nim tak jak kiedyś. Zupełnie tak jakby żadna przykra sytuacja między nami nie zaszła. Nic mnie nie interesuje. Liczę się tylko ja, Marc oraz ta wyśmienita atmosfera panującą między nami.
-Na długo przyjechałeś? - pytam z uśmiechem. Jak dla mnie może tu już pozostać na stałe!
-Chciałem Cię tylko zobaczyć i się zbieram.-jego ton jest nieśmiały. Zawstydzony Aregall jest bardzo słodki!
-Zostań na dłużej. Spędzimy wspólnie czas.
Naszą rozmowę przerywa Will wraz z moim ojcem. Oboje są zdziwieni obecnością mojego przyjaciela.
-Violu, możemy porozmawiać?
-Oczywiście tato. O co chodzi?
-Wolę na osobności.
-Mów śmiało.
-Violu.. Nie wiem jak Ci to powiedzieć, ale chyba najprościej jak potrafię. Za miesiąc odbędzie się Twój ślub z Will'em. Przejmiecie po mnie firmę.
Co do... Przecież to jest nierealne. Jak mój własny ojciec śmie kierować moim życiem!? To jest moje życie i moje wybory!
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Mogłam usłyszeć nawet najcichszy szelest. Spoglądam zakłopotana to na mego ojca, Cox'a, a następnie na Marc'a. Ten ostatni ma kamienny wyraz twarzy.
-Muszę już iść. -mówi z zupełną obojętnością. Wstaje ze skórzanej kanapy. Chwytam jego dłoń. Odrzuca mnie. Obdarza mnie ostatnim spojrzeniem. Oddala się ode mnie. Zaciskam mocno powieki by zapobiec niechcianym łzom. Słyszę trzaśnięcie frontowych drzwi. Odszedł. Czy to jest nasze ostateczne pożegnanie...


Anonymous ’s POV
      Niech ktoś uciszy tą kobietę! Głowa zaraz mi pęknie od jej niepotrzebnych krzyków. Po prostu szlag mnie jasny za chwilę trafi.
-Czy możesz kurwa choć na chwilę się przymknąć?! - pytam pełen frustracji. Gromię ją wzrokiem, odpowiada mi obrażoną mimiką twarzy. -Dziękuje. - dzięki Ci o Stwórco!
-Zabójców nie słucham.
Kryształowa szklanka napełniona szkocką wysuwa się z mej dłoni. Upada na betonową posadzkę, roztrzaskując się na mniejsze kawałki szkła. Jej słowa to czerwona płachta drażniąca byka. 
-Coś Ty powiedziała!?
-To co usłyszałeś.
-Powtórz.
-Nie.
-Powtórz to!
-Jesteś pieprzonym zabójcą, który zapoczątkował tą rzeź!

      Popycham Jokera na ścianę. Osuwa się po niej i kuli. Chwytam za broń znajdującą się na stercie papierowych teczek. Oddaję strzał.
Płacz,nienawiść..
Wybacz.


Marc ’s POV
Londyn, Wielka Brytania

      Jak ja mogłem być takim Idiotą?! Przecież mogłem się domyślić, że na pewno się z kimś spotyka. Debil, po prostu debil do potęgi entej!
Jak poparzony chwytam za mą torbę podróżną. Z małej kieszonki wyjmuję kopertę z pochyłymi literami, tworzącymi ciąg słów: ,, Wiesz co robić ''.
Na otwartą (?) dłoń wyrzucam zawartość koperty. Mały przedmiot błyszczący na mej dłoni.
Przyciskam przedmiot do nadgarstka. Głęboki wdech. To za miłość.
Ostrze przecina skórę. Małe szkarłatne krople wydostają się na zewnątrz. Powtarzam swój egoistyczny ruch. Tym razem bardziej zdecydowanie. Niechciane łzy gromadzą się w kącikach oczu. Mam gdzieś stereotyp głoszący, ze faceci nie płaczą.
Ilość krwi wypływającej z nadgarstka zwiększa się. Jestem słaby. Ten bezduszny świat mnie wykańcza.

      Nagle słyszę głośne dobijanie się do drzwi pokoju hotelowego, który obecnie zamieszkuję. Nie chcę widzieć żadnej z tych bezdusznych kreatur.
-Marc! Wiem, że tam jesteś!
To Violetta. Moja ukochana! Przyszła.


Luke ’s POV
      Jak ja mogłem nie zauważyć tego podobieństwa między mą ukochaną, a małą Louise. Przecież są one tak podobne. Jaki ja jestem ślepy...
Nie wiem, może powodem jest fakt, że zarówno Isabel, jak i me ukochane kobiety z rodu Mebarak są do siebie uderzająco podobne.
-No to co Kruszynko, jedziemy do mamusi? - pytam miniaturową kopię Lary zapinając ją w foteliku samochodowym produkcji włoskiej marki Chicco.
Wiem, jestem głupi zadając pytania małemu dziecku, no ale co ja mogę zrobić? Nigdy nie miałem do czynienie z dziećmi. Jestem w tym zupełnym Świeżakiem.
W ogóle zastanawiam się na co ja się teraz piszę. Ja nie mam w sobie ani grama podejścia do dzieci. Nie wiem czemu budzą się w nocy, nie wiem również dlaczego tak często płaczą, albo co chodzi im po tych główkach, gdzie pewnie wszystko jest takie.. chaotyczne? Nie wiem jak to określić. Ale z miłości do Any Lary mogę zrobić naprawdę dużo.


Violetta ’s POV
      Nie rozumiem. Po prostu najzwyklej w świecie tego nie rozumiem!
-Wytłumacz mi dlaczego. Tylko o to proszę.
-Ale co ja mam Ci wytłumaczyć? Powód dla, którego próbowałem się zabić?
-Tak! Idioto, nic nie jest ważniejsze i cenniejsze od życia!
-Miłość jest wystarczającym powodem?
-Nie. Zabić się z miłości jest żałosne. Zupełnie jak wielkie wyznania miłosne szczeniaków*.
-Uważasz się za specjalistę w tej dziedzinie? - pyta kąśliwie. Odwracam swój wzrok na ścianę w odcieniu beżu.
-Wiem co to znaczy tracić życie. Myślisz, że to jest takie kolorowe, świetne i mega fajne? -kiedy mi nie odpowiada zdenerwowanie wznosi swój poziom na jeszcze większy- Jesteś w błędzie. Gdybyś przeżył to co ja przez te kilka miesięcy, które były dla mnie koszmarem dopiero wtedy zobaczyłbyś jak cenne jest życie. Kiedy myślałam, że nie ma już dla mnie ratunku, że jestem na pograniczu życia i śmierci dostrzegłam to piękno. Piękno życia. Szpital psychiatryczny był najlepszą rzeczą, jaka mogła mnie w tamtym okresie spotkać. Nabrałam sił. Teraz jestem zupełnie inna.
-Znów staniesz się tą samą osobą z Barcelony.
-Nie. Wtedy to dopiero byłam słaba. -czuję na sobie jego wzrok, lecz nie patrzę na niego- Podczas okresu tzw. buntu, kiedy piłam na umór, szlajałam się po klubach, paliłam papierosy, jointy, byłam Królowa Barcelony byłam bardzo słaba. Czułam się.. niekochana. Myślałam, że ludzie cenią mnie tylko dlatego, że jestem, a raczej byłam popularsem, organizowałam najlepsze imprezy w mieście. Nie szanowali mnie za to, że byłam dla nich miła. Okazywałam im szacunek, ale taki szczery. Nie niszczyłam ich mienia osobistego, kiedy zwierzali mi się ze swoich przykrości i tajemnic. Wiedzieli, że mnie można ufać i wszystkie uwagi zachowywałam w sobie. Tylko, że zabrakło mi osoby, która wysłuchałaby mnie. Moich problemów, jakie mam odczucia. Wtedy czułam się tylko.. pustym popularsem. Teraz jest inaczej. - wierzchem dłoni ścieram łzy z policzków. Powrócić do tego jest naprawdę ciężkie dla mnie.
-Ja nie..
-Nieważne. Teraz nie jest już to istotne. Istotne w tym momencie jest to, czy nadal chcesz skończyć swą ludzką wędrówkę..
-Chcesz szczerości szczerości z mojej strony. Dobrze. Odpowiem Ci szczerze. Przyleciałem do Londynu z myślą, że jest dla nas jeszcze szansa. Miałem cichą nadzieję, że w głębi serca jeszcze coś dla Ciebie znaczę, ale myliłem się. Nie spodziewałem się, dowiedzieć się o Twoim ślubie z tamtym chłopakiem. To było dla mnie jak grom z burzliwego nieba.
-To nadal nie jest powód, ale.. dobrze. Czym zrobiłeś sobie te rany?
-Żyletką.
-Gdzie ją masz? -widzę, że jest zażenowany.
-W łazience. -mówi i wskazuje na pomieszczenie znajdujące się za jego plecami. Wymijam go i udaję się w tamtym kierunku. Rozglądam się po pomieszczeniu. Mój wzrok spoczywa na blacie łazienkowym, gdzie połyskuje na nim mały przedmiot. Dotykam go palcami. Zimny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa. Chwytam uważnie 'narzędzie zbrodni', by przypadkiem nie skaleczyć się.
Wręczam żyletkę memu przyjacielowi. Patrzy na mnie zdziwiony.
-Nie krępuj się. Mnie tu nie ma.
-Yy.. Violetta ja.. nie zrobię tego.
-Nie widzę w tym żądnej różnicy. Przecież jak tylko stąd wyjdę to znów się potniesz, prawda?
-Możliwe..
-No właśnie. Więc zróbmy tak. -zbliżam się do niego. Patrząc mu prosto w oczy podwijam rękaw swej czarnej kurtki skórzanej. Drugą ręką chwytam jego dłoń gdzie znajduje się żyletka. Przystawiam ją do odsłoniętego nadgarstka. Patrzy na mnie zakłopotany. Nie dziwię mu się. Sama wolałabym się z tego wycofać, ale.. przez długi okres czasu znaczył dla mnie naprawdę wiele.
-Zrób to.
-Nie.
-Zrób to, proszę. Ból psychiczny jest większy i silniejszy niż fizyczny. Prędzej Cię wykończy.
-Ja nie mogę..
-Możesz. Nie zada mi to zbyt wiele krzywd.
-Ale ja naprawdę..
-Zrobisz to Ty, czy mam to zrobić sama!?
Przejeżdża szybko ostrzem po mym nadgarstku. Cichy pisk ucieka z mych ust. Nie, nie wierzę. Spoglądam na swój nadgarstek. Krew. Szkarłatna ciecz barwi skórę.
-Zrób to jeszcze.
-Nie.
-Zrób to! - warczę przez zaciśnięte zęby. Ponownie robi to jednym, szybkim posunięciem ręki. 
To się nazywa przyjaciel. 

León ’s POV
Sydney,Australia

      Może to komiczne, może szalone, zwariowane, ale tak jakby podnieca mnie fakt, że dowiem się kim jest przeciwnik A. Kim jest ten, który stworzył szeregi poległych. Wiem, to jest głupie, tym bardziej, ze jestem facetem, ale to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
-Jesteś gotowy na poznanie swego Pana?
-Tak. Chcę wiedzieć kim jest Stwórca Poległych. - widok czarnego fotela niezbyt mnie satysfakcjonuje.
Nagle fotel się obraca i widzę twarz Jokera.
To niemożliwe. Przecież on nie żyje


*szczeniaki - młodzi ludzie, w przedziale wiekowym 9/15. Chodzi o to, że zarzekają się na największe miłości, a tak naprawdę (nie mówię, ze tak jest zawsze!) to jest takie sztuczne i tylko na pokaz.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty