Capítulo 016

Rozdział dedykowany tym, którzy nadal ze mną są i wierzą! ♥
Rozdział zawiera wulgaryzmy!
Violetta ’s POV
Madryt, Hiszpania (tydzień później)

        Vils!
Przepraszam. Przepraszam, że Cię nie ochronię. Przepraszam, że  odchodzę. Przepraszam, że...
Muszę odejść. Nie mogę dłużej pozostać przy Tobie. Znikam z Twego życia. Proszę Cię, nie zadręczaj się mym odejściem. Robię to dla siebie. Moje odejście nie ma nic wspólnego z Tobą. 
Myślę, że to jest odpowiedni moment, by powiedzieć Ci prawdę. Nie powiem Ci tego prosto w twarz. Nie czuję takiej potrzeby. Ten list jest dla mnie bezpieczniejszy.
Od samego początku byłaś ciężarem. Kulą u nogi mego przyjaciela. Zraniłaś go. Zabiłaś. Nienawidzę Cię za to. Jesteś nic nie znaczącą marionetką życia. Myślałaś, że jesteś Panią Świata? To nie jest bajka księżniczko. Wracaj do swego bogatego tatusia, choć nie wiem czy zechce spojrzeć na chorą psychicznie dziewczynę.  Nie jesteś już córeczką tatusia. On Cię  nie kocha. Nigdy nie kochał. To się nazywa pokaz. Tym właśnie było całe Twe życie.
Cieszę się, że znikniesz z mojego życia. 
Nienawidzę Cię!
Bez najmniejszego szacunku do Ciebie, León Verdas.

      Słabość. Odrzucenie. Ból. Rozczarowanie? Nie czuję nic poza tym. Te nędzne uczucia mnie niszczą. Staję się wrakiem człowieka. Staję się niewolnica własnego losu. Czy właśnie tego chciałam? Czy ja chciałam przegrać życie.. Nie chciałam tego. Chciałam żyć jak każda normalna nastolatka. Nie udało się. Przegrałam własne życie. Nie zmienię tego. Ale ja nie odpuszczę. Ja przeżyłam koszmar przez kogoś kogo nie widziałam ani razu na oczy. Będę walczyć. Nie poprzestanę dopóki żyję. Nie poprzestanę dopóty będę miała siły. Nie poprzestanę dopóki nie spełnię swej zemsty.


Luke ’s POV
Londyn, Wielka Brytania

      Taka , bez życia. Zupełnie jak nie ona. To zupełnie inna dziewczyna. To nie ta kobieta, którą pokochałem.
Pocieram dłońmi zmęczoną twarz. Jestem bez sił.Ta sytuacja mnie wykańcza. Od świtu w szpitalu, później firma, spotkania biznesowe i znów szpital. W mym penthouse'ie jestem tylko gościem. To już prawie tydzień. Siedem dni, 168 godzin, przeszło 10 tysięcy minut. Tyle minęło od tego feralnego wieczoru. Dlaczego jej nie osłoniłem.. Gdybym wcześniej zareagował..
A co gdybym... no właśnie! Nie znam odpowiedzi na te nurtujące mą duszę pytania. Jak to mówią;  ,, Mądry człowiek po szkodzie. Dopiero jak się pali to studnie kopie''. Ehh...

      Nie zareagowałem. No cóż, nie zrobiłem tego. Czasu nie cofnę - choćbym nie wiem jak mocno tego chciał. Pragnienie, które nigdy się nie ziści.
-Panie Shelley. -słyszę za sobą. Odwracam się. W progu stoi Isabel- ciotka Lary wraz ze swa córką na rękach.
-Pani Mebarak.- witam ją lekkim sinieniem głowy. Wygląda odrobinę lepiej niż ja, jednak nadal nie najlepiej. 
-Cały czas tu byłeś? - pyta zajmując miejsce po drugiej stronie szpitalnego łóżka, na którym ''śpi'' Lara. Spoglądam na Louise - mała dziewczynka zaczerpnęła przykładu z cioci i również odpłynęła do Krainy Morfeusza.
-Od kilku godzin jej nie opuszczam. - wzdycham ciężko. Nie wiem ile jeszcze tak pociągnę. Już wiem co czuła ma ukochana, kiedy to niespełna kilkanaście dni wstecz ja byłem na jej miejscu.\

      Po sali rozbrzmiewa echem dźwięk telefonu. Odruchowo poszukuję mego telefonu. Gdzie ja go.. no tak! Zostawiłem mego iPhone'a w mieszkaniu by nikt nie zakłócał mej zadumy. 
Isabel przygląda się swemu urządzeniu. Z grymasem wymalowanym na ustach wstaje.
-Mógłbyś? -pyta wskazując na dziecko. Beznamiętnie kiwam głową. Podaje mi dziewczynkę i opuszcza sale. Swą uwagę skupiam na małej istotce. Wygląda tak spokojnie. Zupełnie jak moja miłość. Może to zadziwiające, ale między Larą a Louise jest wielkie podobieństwo. Śmiesznie to zabrzmi, ale Lou jest bardziej podobna do Lary niż do swej matki.

      Ku mojemu zdziwieniu dziewczynka budzi się niespodziewania. Z jej małych usteczek wyrywa się płacz. Jeszcze tego mi brakował! Co ja mam teraz zrobić? Nigdy nie miałem do czynienia z tak małym dzieckiem.
Nie wiem dokładnie co mną kieruje, ale układam najmłodszą z rodu Mebarak obok mego Anioła. Jej płacz ucicha. To niespotykane.

León ’s POV
Newcastle, Australia

      Bez najmniejszego zainteresowania rozglądam się na boki. Wokół mnie ludzie. Nic nie warte osobliwości. Kiełkujące uczucie nienawiści do populacji ludzkiej  coraz bardziej we mnie wzrasta. Kiedy to wszystko się skończy na pewno będę ich nienawidził z całego serca. Każdy z tych marnych człeków jest bestia. Nie ukryją tego. Każdy z nich jest chuja wart.

      Sięgam  po papierowy kubek wypełniony do połowy czarną cieczą. Upijam łyk. Krzywię się na gorzki smak zawarty w tej kawie. Niby kawiarnia, ale kawy, która by mi zasmakowała nie potrafią zaparzyć. Co za beznadziejni Idioci.

      Do mego stolika dosiada się szatyn z czarnymi okularami na nosie. Pełno tatuaży, Pff, typowy Bad Boy. Każda dziewczynie pewnie na jego widok od razu się podnieca... Bez nawet najmniejszego przywitania się z moją osobą, rzuca we mnie papierową kopertą. Zaglądam do jej środka. Uśmiech wkrada się na me usta. No i o to mi właśnie chodziło! Żegnamy się skinieniem głowy. Odchodzi. I ja niby mam być miły dla takich ludzi?!


Federico’s POV
Londyn, Wielka Brytania

      Zarzucam kaptur na idealnie wystylizowane włosy. Może i cała moja praca idzie w tej chwili na marne, ale mało mnie w tej chwili to obchodzi. Nikomu podobać się nie muszę, a poza tym opinia tych nic nie wartych ludzików chuj jest warta. Nie wiedzą co ja w tej chwili przechodzę i niech się ode mnie wszyscy odpierdolą. Londyn miał być moim nowym startem no i co kurwa? No i nic. Życie się wypięło w moją stronę. W takim razie skoro nie życie to zacznę pierdolić swój los.
-Nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze. -słyszę za sobą zaspany głos Naty. Odwracam się w jej kierunku. Szczelnie przyciska kołdrę do swego nagiego ciała. No proszę, kolejny przykład jak pięknie spierdoliłem swoje życie. Proszę mi pogratulować. Z wielką chęcią przyjmę gratulację i tytuł największego Idioty we wszechświecie. Mogę nawet dostać za to Oscara... 
-Nie Nathalia. Nic nie będzie dobrze. -kładę nacisk na każde słowo z osobna.
-Nie rozumiem. Dlaczego nie możesz pojąć, ze jej już nie ma. Że ona nie żyje.
-Ja to do cholery wiem! Wiem, ze nie żyje! Wiem... że bez niej jestem bezsilny... -zsuwam się plecami po najbliższej ścianie. Łzy same cisną się do oczu. Mam gdzieś stwierdzenie, że faceci nie płaczą. Tego jest już za wiele. Jak tak dalej pójdzie to ja osiągnę swój kres... Moje życie się wypali. Będę idealnym odpowiednikiem świecy. 


Ludmila’s POV
Sydney, Australia

      Przyglądam się swemu odbiciu w lustrze. Opuszkami palców dotykam swej twarzy. Niektóre obrażenia zniknęły, ale te większe pozostały. Zraniły moją duszę, moje ciało. Wykończono mnie psychicznie, duchowo oraz fizycznie. Czy kiedykolwiek się z tego podniosę? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Ale wiem jedno. Nie odpuszczę tak łatwo. Może i bitwę wygrały szeregi A, ale wojna jeszcze się nie zaczęła. Szykuj się na swój własny pogrzeb A.

Marc’s POV
Barcelona, Hiszpania

      Kolejny stos pustych butelek, kolejne spalone zdjęcia, kolejny raz użalam się nad samym sobą. No i proszę. Nie chciałem tego. Chciałem żyć na poziomie swego wieku. Chciałem mieć kobietę, którą będę mógł uszczęśliwiać po kres mych ostatnich dni. Ale ją straciłem. Straciłem miłość swego życia. Przegrałem. Przegrałem walkę. Odniosłem porażkę w bitwie. Wojny nie dożyję.


Ludmila’s POV
Sydney, Australia

      Przyciskając poduszkę do swej głowy próbuję uciec od głupiego dzwonka, głupiej melodyjki towarzyszącej przy oznajmianiu nowo przybyłego gościa. Nie chcę patrzeć teraz na te bezduszne kreatury zwane ludźmi. Dzwonek ustępuje, ale jego miejsce zajmuje mocne walenie do drzwi. Kurwa, mam tego dość! Wściekła  podnoszę się z łóżka. Szary koc ląduje na podłodze. Szurając stopami po panelach zmierzam ku drzwiom frontowym. Otwieram gwałtownym zamachnięciem drzwi.
-Czeg - nie mam nawet okazji dokończyć gdyż zostaję popchnięta z tył. Nie upadam.
Łapie mnie i przyciska swe spierzchnięte wargi do mych. Kopnięciem zamyka drzwi przyciągając mnie bliżej siebie. Zrzucam z jego głowy szary kaptur. Wplątuje palce w jego lekko przydługawe końcówki włosów. Nie myślałam nawet, że znów go zobaczę. Mój Anioł przybył. Anioł o szmaragdowych oczach. Szepcze w me wargi:
-Zwyciężymy. Tylko jedna śmierć dzieli nas od wygranej.

Komentarze

  1. Świetny rozdział
    Czekam na next 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepsze na świecie !Oni razem rto cud ty tworzysz ten cud
    Dziekuje i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Napiszę tak przeczytałam wszystkie rozdziały!
    Jestem pod wielkim wrażeniem !
    Piszesz genialnie masz talent!
    Czekam na next
    Pozdrawiam
    Zelka

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty