Capítulo 015

Nathalia ’s POV
Londyn, Wielka Brytania

      Po raz nasty w przeciągu paru minut, poprawiam swe długie, kruczoczarne loki. Jak na złość nie mogę dojść z nimi do ładu. Akurat dziś jak się śpieszę! Ugh, co za nieprzychylność losu.. Tracąc opanowanie związuję je w koński ogon. Spoglądam na swe odbicie w lustrze. Wyglądam dość.. znośnie. Nie mogłam tak od razu? Napływa chęć uderzenia samej siebie z otwartej dłoni. Może i nie jestem typowa blondynką z kawałów, no ale jako brunetka głupotą również potrafię zabłysnąć.
Me myśli odciąga dźwięk dzwonka do drzwi rozbrzmiewający po mieszkaniu, które dzielę z mymi przyjaciółmi. O ile w ogóle mogę jeszcze nazwać się ich przyjaciółką. Przyjaciel to człowiek, który zawsze Ci pomoże. Stanie w Twej obronie. Broni Twego zdania, choć wie, że czasami jest to bez sensu.
Ja natomiast zdradziłam ich. Zdradziłam najważniejsze osoby w moim życiu. Oddałam ich życie za własne. Czy tak postąpiłby prawdziwy przyjaciel? Nie. Jestem zdrajczynią. Chronię siebie spisując na stratę León'a i Ludmile - osoby, które są dla mnie jak brat i siostra. Rodzeństwo, którego nigdy nie miałam. W końcu jestem wyrzutkiem z domu dziecka. Gdyby nie Carmen i Francisco nie było by mnie tu teraz. To oni dali mi dach nad głową. Pokazali prawdziwe piękno. Piękno istniejące na tym świecie. Dali mi prawdziwy dom, rodzinę... Nauczyli czym jest przyjaźń i miłowanie drugiej osoby, ale najwyraźniej ta lekcja wyjątkowo szybko ulotniła się.

      Po raz ostatni przeglądam się w lustrze i wychodzę z łazienki. Kieruję się w stronę końca korytarza. Przekręcam zamek w drzwiach i uchylam je. Przede mną stoi postać. Twarz doskonale skrywa się pod zasłoną czarnego kaptura. Kącik mych ust unosi się. Doskonale wiem kim jest ta osoba. Przesuwam się na bok by zrobić miejsce memu gościowi. Kiedy wstępuje w me skromne progi, zamykam za nim drzwi.
Odwracam się. Momentalnie zostaje przyparta do drewnianej powłoki za mną. Jego usta są stanowczo za blisko. Wiem jedno; nie ośmieli się tego zrobić. Jest za słaby psychicznie by zdradzić.
-Pozostaliśmy tylko my. Ty i ja.
-Czy to znaczy, że
-Tak Naty. Ale zapamiętaj; uczeń przerasta mistrza. -szepcze tuż w me wargi.
-Więc zróbmy to, Federico.


Violetta ’s POV
Madryt, Hiszpania

     Wstaję z niewygodnego łóżka i podchodzę do okna. Delikatnie uderzam w szkło. Ani drgnie. Mocna, gruba szyba, której nic nie przebije. Brak klamki, którą zastępują kraty w oknie. Czy kiedyś cokolwiek uratuje mnie od czterech ścian pokrytych białą farbą, przesiąkniętych cierpieniem, bólem ludzi, żalem i chęci skończenie ludzkiej wędrówki? Dla mnie nie ma ratunku, do końca swego nędznego życia jestem zdana tylko na swój lęk i cierpienie...

      Od przykrych myśli odciąga mnie hałas jaki wywołują drzwi, które strasznie skrzypią. Spoglądam w tamtym kierunku i widzę jego - dobrze znanego mi chłopaka, którego widuję codziennie. Uśmiecha się do mnie. Ignoruję go i wracam do spoglądania na szary krajobraz za jedynym punktem, który wpuszcza światło do mojej sali. Niedługą chwilę później czuje jego dłonie na mojej talii. Nic nowego, a zarazem szczególnego. Tkwimy w ciszy, ale najwyraźniej chłopak tego nie chce.
-Pozwól mi sobie pomóc.

      Dla mnie nie ma pomocy. Jestem tylko wyrzutkiem tego nic nie znaczącego społeczeństwa. Żyje w ciągłej obawie, że znów pozbawię kogoś życia. Nie chcę tego, no ale cóż […] Nikt nie potrafi pozbawić życia najbliższej, a zarazem jedynej osoby bliskiej Twemu sercu. Nikt oprócz mnie . . .


      Czuję mokre pocałunki na szyi. Zaciskam powieki pod wpływem chwili. Gwałtownie zostaję odwrócona w tył. Staję twarzą w twarz z chłopakiem. Przystojny szatyn z pięknymi oczami – głęboka zieleń. Oliwkowa cera, idealnie zarysowana szczęka . . . niczym nie różni się od greckiego Boga. Niepowtarzalne w nim jest to, że on nie myśli tak jak większość mężczyzn. On pomaga innym nie oczekując zupełnie nic w zamian.
-Wykorzystując mnie, nie pomożesz, a jedynie zadasz większy ból. – szatyn momentalnie zaprzestaje. Odsuwa się ode mnie na bezpieczną odległość. Wymijam go i kładę się na niewygodnym łóżku. Chłopak siada na jego krańcu i przygląda mi się. Z jego oczu można wyczytać […] skruchę? Chyba, tak.
-Przepraszam, poniosło mnie trochę.
-Nie jestem taka jak inne. Jestem zupełnie inna.
-Ja wiem, wiem to doskonale, ale po prostu . . . przepraszam, nie powinienem.
-Powinieneś odejść.
-Dlaczego?
-Ponieważ prędzej czy później i tak Cię to spotka. Ona nie ominie nikogo.
-O czym Ty mówisz?
-Jeżeli nie odejdziesz - umrzesz.

Narrator ’s POV
     Dwóch mężczyzn. Dwie zjawy skryte pod zasłoną nocy, a przy nich dziewczyna. Kobieta trup. Wygłodzona, pobita do nieprzytomności... Jej ciało prowadzone po chodniku jest niczym roślinka. Bez najmniejszej przeszkody robią z nią czego tylko zapragną. Z boku może przedstawiać się to zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Tą uliczną scenkę każdy może interpretować na wiele sposobów. Nikt jednak nie odważył by się pomyśleć iż ta dziewczyna bez krzty życia, która wygląda jak pijana jest ofiarą. Ofiarą osoby, której nigdy nie widziała na oczy.

     Skręcają w małą uliczkę usypaną z drobnych kamyczków. Dróżka ta prowadzi nigdzie indziej jak na tyły miejscowego kościoła. No cóż, małe prawdopodobieństwo by ktoś ją tu znalazł. Tak przynajmniej wydawało się dwóm szpiegom A.
-Zanim nastanie ranek będzie martwa. Nie dożyje świtu.
-Jesteś pewien? Może powinniśmy ją lepiej ukryć?
-Nie warto sprawiać sobie kłopotu. Choćby ktoś miał ją tu znaleźć, znajdzie ją. Ale bez ducha. Ta mała suka już dawno będzie w sidłach Persefony.
Rzucili nią o ziemię jak psa. Żadnego szacunku. Czy ktoś powiązany z tą bestialską zmorą może mieć szacunek. Czy może mieć uczucia? Owszem; może. Ale głównym odczuciem jest strach. Obawa, że to właśnie Ty możesz zająć miejsce ofiary bestii.
Odeszli. Porzucili ją na pastwę losu. Czy Bóg im wybaczy? Bóg wybacza każdemu. Nawet największemu grzesznikowi. Warunkiem wybaczenia jest żal. Żal za swe własne grzechy. Spójrz prosto w oczy Boga. Ukarz skruchę, bądź skłam. Wybór należy do Ciebie. Odwrócisz się od Boga, On choć z bólem serca - również to zrobi. Pamiętaj; wybór należy do Ciebie


     Chytry uśmiech wkradł się na jego usta. Idioci. Nie zdawali sobie nawet sprawy jak wielki błąd popełnili. Zapłacą. Skaże ich A na zgubę tak jak zrobiło to z nastolatkami. Prędzej czy później, ale padną martwi u stóp bestii.

     Wyszedł z ukrycia. Zasłona nocy świetnie odgrywa swą rolę. Zaraz za nim młoda kobieta. Ma przed sobą całe życie, jednak chce zaryzykować. Poświęca własne życie dla tej blondynki. To nie jest bójka z podwórka. To walka na śmierć i życie.
Podeszli do nieprzytomnej Brytyjki. Klęknął przy niej. Sprawdził tętno. Słabo wyczuwalne. Nie zdziwił się. Wiedział, że młoda Ferro odniesie nie małe obrażenia. Podniósł ją ze zroszonej kroplami rosy trawy.
-Zabierzesz ją do López. - mówi maszerując tuż przy kobiecie. Skryci za kurtyną ciemności. Nikt nie będzie w stanie ich dojrzeć. Jeśliby nawet, nikt ich nie rozpozna. Twarze doskonale chowają się za maskami weneckimi. Pomimo starań nikt by nie odkrył kim tak na prawdę są te dwie postacie. Są zupełnie jak Joker przeciw Królowi kier. Ale czy ta historia zakończy się jak powinna. A właściwie to jak ona powinna się zakończyć. Joker kier, Joker pik, Król kier. Kto wygra, kto polegnie(?)
-A co z Tobą?
-Ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
-Dama pik?
-Dama pik.

Lara ’s POV
     Z przyśpieszonym rytmem bicia mego serca wychodzę z windy. Stukot moich obcasów roznosi się informując o mym nagłym pojawieniu się.
-Witaj Leo. -mówię z lekkim uśmiechem w stronę ochroniarza Luke'a.
-Panno Mebarak. - wita mnie skinięciem. Przez jego twarz przelatuje uśmiech, ale szybko wraca do swej służbowej postawy.
-Wystarczy Lara. -karcę go. Uśmiecham się w jego kierunku. Odwzajemnia to. Tym razem radość na dłużej pozostaje na jego twarzy.
Prowadzi mnie w głąb penthouse'u. Stajemy przed gabinetem Luke'a. Chwytam za klamkę, a on odchodzi. Głęboki wdech i naciskam na zimny metal. Drewniana powłoka ustępuje. Wchodzę do przestronnego pomieszczenia. Rozglądam się. Napotykam wzrok mężczyzny. Siedzi na blacie dębowego biurka. Ohh, to nie w stylu prezesa Shelley House. Od kiedy go znam ani razu nie zachował się... tak? Natomiast teraz wygląda tak... beztrosko.
Podchodzę do niego. W połowie mej drogi "zeskakuję" z mebla i wychodzi mi naprzeciw. Panie Shelley, nie poznaję Pana.
-Miło Cie widzieć. -mówi przygarniając mnie do swej piersi. Zaciągam się jego zapachem. Mieszanka perfum Bleu de Chanel oraz mięty. 
-Tęskniłam za Tobą. -mówię szczerze. Bardzo mi go brakowało. Gdybym tu dziś nie przyszła, bym zgłupiała.
-Ja za Tobą również, panno Mebarak.
Oh, czyli wróciliśmy do panny Mebarak


***

      Zaczynam żałować że w ogóle tutaj przyszłam. Gdybym została w domu wraz z Isabel bym przynajmniej zachowała dobry humor, lecz z drugiej strony umierałabym z tęsknoty za tym mego przystojnym Idiotą.
-Dlaczego nie chcesz mi tego powiedzieć?! -krzyczę wyrzucając ręce w górę w geście zdenerwowania.
-Ponieważ jest to moja sprawa. -warczy. Mam go już powyżej uszu. Działa na moje nerwy jak czerwona płachta na byka.
-Powiedz mi do cholery kim jest to pieprzone A.!
-Nie! A to moja sprawa!
-Twoja sprawa tak? Więc proszę, zobacz. -mówię wręczając mu mój telefon, na którym widniała wiadomość od anonimowego nadawcy.

From Unknown
Kochajmy idiotów, tak szybko odchodzą.// A.


      Podnosi na mnie wzrok. W jego oczach kryje się złość, nienawiść... Totalna burza.
-Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?! -krzyczy. Wywołuje tym u mnie przerażenie. Wygląda jak jakiś furiat. Zupełnie jak miałby kogoś zabić. Aspektem zbrodni byłaby tylko ta wiadomość.
-Nie było kiedy. Dostałam tą wiadomość tego samego wieczoru co wylądowałeś w szpitalu.
-Mogłaś mi o tym powiedzieć zaraz po moi  wybudzeniu.
-Aa ale -jąkam się. Jego chłodna aura wzbudza u mnie respekt.
-Nie ma żadnego kurewskiego ale!
-Zamknij się!
Donośny huk. Pocisk przebija szkło, a później... mnie. Tkwi w mym ciele. Oczy mego znajomego są wypełnione przerażeniem. Padam na kolana. Łapie mą głowę nim ma ona okazje na bliskie poznanie z podłożem. Słyszę jego krzyk. Staje się coraz bardziej odległy. Zupełnie jakbyśmy byli w dwóch osobnych wymiarach. Przykładam dłoń do brzucha, a później unoszę ja. Jest pokryta szkarłatną cieczą. Słabnę. Czuję ten ból rozchodzący po mym ciele.
-Kocham Cię


Narrator ’s POV
      Można by rzec, że z Ferro A wyrównało już swe porachunki. Ale czym zawiniła ta szczupła, nikomu nie wadząca blondynka? Otóż nic. Żyła bez skazy, aż poznała jego. Szatyna,którego oczy były jak dwa mienione się w słońcu szmaragdy. 

Violetta ’s POV
      Mój oddech staje się niespokojny słysząc ciężkie kroki stawiane na posadzce. Serce bije jak oszalałe. Powieki nawet nie drgną w górę. Dlaczego tak reaguję? Za każdym razem , kiedy słyszę zbliżającą się osobę do mej sali boję się. Boję się, że ktoś przyjdzie mnie poinformować o jego śmierci. Nie chcę tego!

      Kroki są coraz bardziej wyraźne. Stare drzwi skrzypią z każdym przesunięciem ich. Zupełnie tak jakby krzyczały o pomoc, a nikt ich nie słyszy, bądź nie chce usłyszeć. Smutne... Nagle wszystko ucicha. W sali echem odbija się mój ciężki oddech. Nie potrafię uspokoić serca, które bije jak szalone. 


      Niespodziewanie moje dłonie zostają uwolnione ze skórzanych kajdan.Czuję obce usta, które muskają mój policzek. Otwieram oczy i widzę zakapturzoną postać pochylająca się nade mną. Nie potrafię poruszyć się nawet o jeden najmniejszy milimetr. Przez moje ciało przechodzi paraliż.
Czuję usta tej osoby na mych wargach. Jestem oszołomiona. Nie potrafię... Obce usta coraz to bardziej napierają na mnie. Nie potrafię potrafię się wyrwać, a raczej nie poddać pokusie. Odwzajemniam pocałunek przyciągając bliżej zakapturzoną postać. Ląduje na mym drobnym, wychudzonym ciele. Zarzucam ręce na kark obcej mi osoby.  Coraz to bardziej napiera na mnie. 

***

      Nie mogę złapać nawet najmniejszego oddechu. Jestem wyczerpana ze wszystkich sił. Klatka piersiowa unosi się nierówno. Serce łomocze jak nigdy. Sama nie wierzę w to co się stało. Nigdy bym nie pomyślała, że jestem do czegoś takiego zdolna. Nie do takiego działania! Nie wierzę już w samą siebie. Przespałam się z zupełnie obcą postacią w kapturze w.... szpitalu dla umysłowo chorych. Nie wierzę. Pieprzyłam się z nie wiadomo kim w zakładzie psychiatrycznym. Rozumiecie to?  Ja nawet tego nie rozumiem. Jak ja mogłam tak nisko upaść.?! Oczywiście podobało mi się, ale to nie tak miało być. Za sypialnię posłużyła nam obskurna sala w zakładzie psychiatrycznym. Białe ściany, na których wymalowane jest cierpienie. Nagła chwila pożądania, zero czułości, głucha cisza. Dominował ostry seks. Płynne, głębokie ruchy, szybkie, gwałtowne i nagłe pchnięcia. Krzyki i jęki, które nie wydobyły się z moich ust. Blokowały je obce wargi. Gdybym miała możliwość zmiany przebiegu tego wydarzenia, nie zmieniłabym go. Ból od zawsze sprawiał mi przyjemność, ale to nie był taki zwykły ból. To był ból, który w zawrotnie szybkim tempie zmienił się w rozkosz. Rozkosz i podniecenie.. Za nic na świecie nie chciałabym tego zmienić. Dla mnie to było piękne. Nie kwiatki, serduszka, czy czekoladki. Gwałtowność.
Każda normalna osoba odrzuciłaby taką propozycję, ale nie ja. Ja jestem zupełnie inna. Ryzyko i adrenalina. Tylko tym żyłam i nie chciałam tego zmienić, ale widocznie los chciał inaczej. Oddał mi się w moje ręce i tańczył jak mu zagrałam.Kiedy mówiłam skacz, pytał się jak wysoko. Całą kontrolę pozostawił mi. Myślałam, że sobie poradzę. Myliłam się. Każda, nawet najmniejsza rzecz toczyła się na przekór. 

Komentarze

  1. <3 :o
    Cudowny rozdział!
    Czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekne , coraz bardziej mnie tow ciąga i przeraża ❤️
    Biedna ludmila :(
    Gdzie leon , czemu jej nie ratuje
    Trzymasz w napięciu , czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty