Capítulo 014

Chciałam Was bardzo i to bardzo mocno przeprosić za brak rozdziałów przez blisko dwa miesiące. Nie chciałabym zrzucać winy na brak czasu i masę obowiązków, ale inaczej nie potrafię się usprawiedliwić. W tym roku jestem w nowej szkole, więc chyba rozumiecie. Nowe otoczenie, inni ludzie, nauczyciele - jak zawsze wymagający. ;p Postaram się dodawać chociaż jeden rozdział na dwa tygodnie, o ile będę miała taką możliwość. Przejdźmy do rozdziału; akcja toczy się z dwutygodniowym przesunięciem w czasie. Pojawiła się pierwsza retrospekcja. Może i rozdział jest krótki, ale nie mam obecnie zbytnio nadmiaru czasu wolnego. No to co; do następnego!

Anonymous’s POV
Madryt, Hiszpania (dwa tygodnie później)

      Ciemne pomieszczenie.Cztery ściany pokoju mroku, a pośród nich nędzna kopia bożego stworzenia. Grzesznik, który z obrzydzeniem patrzy na swe czyny. Ale czy tylko to odpycha mnie od wiary na lepsze jutro? Wątpię. Czuję wstręt do własnej osoby. Patrząc w przeszłość, dzień wczorajszy oraz odległe dni, które stały się już historią - widzę tylko jedno. Człowieka słabego. Tak, to właśnie ja.

      Patrzę przed siebie. Co widzę? No cóż, ścianę podtrzymującą budowlę. Świetna metafora odnosząca się do mej osoby. Ta ściana nie jest centrum. Pomaga tylko utrzymać konstrukcji równowagę, ale gdyby nie ona wszystko by runęło. Jest potrzebna tak samo, jak i pozostałe. Ja właśnie jestem takim obiektem. Nieuczciwym, pazernym, dwulicowym, jednak nadal nim...

      Brak okien w pomieszczeniu nadaje mu przytłaczający oraz depresyjny charakter. Jedyne światło bijące od włączonych monitorów komputerów oraz laptopów ustawionych w półkręgu rzuca blask. Nikły blask oświetla twarz grzesznika oraz setki... fotografii. Mnóstwo zdjęć. Obrazek przy obrazku. Ilustracja na ilustracji. Szczerze, jest to chore. Są to urojenia psychiczne, z którymi przyszło mi się mierzyć. Przenoszę wzrok na stertę białych teczek wykonanych z papieru. Każda teczka wypchana po brzegi wypełniona życiorysami marionetek, które są ofiarami w tym całym przedstawieniu. Przedwczesna zguba jest im przypisana odgórnie. Swego losu, raczej już nie zmienią. Ale za to ja... To już inna sprawa.
Z ciężkim westchnięciem biorę do dłoni jedną z nich. Zapewne znajdę tam interesujące informacje. Może nie tyle interesujące, co sam przerażający fakt iż trzymam w dłoni życiorys młodej marionetki. Spoglądam w jej głąb. No proszę, już zaczyna się ciekawie.

Violetta Elizabeth Castillo Bartra. 
Urodzona 21 marca 1995 roku w szpitalu św. Pawła w Barcelonie.
Rodzice; Elizabeth Clara Bartra & Gerard Louis Castillo.
Ciekawostki;
W jej żyłach płynie brytyjska jak i hiszpańska krew.
Do 5. roku życia wychowywana przez opiekunki (żadna z nich nie pracowała dłużej niż 3 miesiące). Do ukończenia 16. roku życia wychowywała się pod opieką rodziców. Mając siedemnaście lat trafia do swej matki chrzestnej Cataliny López  (rodzona siostra Elizabeth Bartra). Ciotka byłą jej prawnym opiekunem do dnia 02.06.2013 roku. Przez krótki okres mieszkała z ojcem w Londynie. Od dnia 23.06. 2013 roku przebywa w Szpitalu Psychiatrycznym.



      Okej, mam dość! To jest... chore? Nie, to mało powiedziane. Nie potrafię nawet ubrać tego w słowa.
-Ten chory teatrzyk wymyka się spod kontroli.
-Mylisz się. Wszystko jest w należytym porządku. -odpowiadam opanowanym głosem, lecz w duchu boję się. Proszę na kolanach o przeżycie. Palcami pocieram o skroń.
-Nie rozumiesz, że przegrywamy? Mają wielką przewagę, natomiast my pozostajemy w dalekim tyle. Nie mamy szans. Nie mamy prawa bytu.
-Nie rozumiem dlaczego aż tak się tym przejmujesz. Jeżeli upadniesz musisz umieć się tego podnieść. Samemu trzeba dojść do perfekcji tej sztuki.
-Nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji.
-Oczywiście, że zdaję. Zawsze pozostajesz sam na polu bitwy. Jedynym przyjacielem jest Twój wewnętrzny spokój i wiara.
-Twoje zachowanie staje się
-No jakie? Dziecinne? Mylisz się moja droga. Nie kieruję się bezmyślnością rozumu, tylko mądrością serca.
-Nie pałasz zbytnio, by użyć serca.
-Nie jest mi to potrzebne, w obecnej sytuacji.
-Twierdzisz, że Ci nie potrzebne. Doskonale to widzę, tylko jedno nadal wzbudza wątpliwość. Myślałam, że
-Nawet nie kończ! - krzyczę odwracając się gwałtownie. Omyłkowo zrzucam ze stolika kilka teczek.

      Moja przyjaciółka za bardzo dramatyzuje. Myśli, że tylko dlatego iż nie powstrzymuję fali niepowodzeń tych idiotów nie zależy mi? Myli się. Oczywiście, że mi zależy. Dopóki ta nic niewarta szmata jest zamknięta w pokoju bez klamek zagrożenie w dużym stopniu maleje. Marionetki mają większą szansę na przeżycie. W szczególności dwie marionetki. Reszta niech walczy. Niech pokażą swą siłę. Początkowo jedenastu, ocaliło się dwóch. Pozostałe marionetki stają nieopodal bram cmentarza.
-Nie rozumiem, dlaczego nadal się z Tobą zadaję. - syczy wściekle.
-Ponieważ łączy nas ta sama sprawa.
Z jękiem dezaprobaty opuszcza pomieszczenie.

      Nie rozumiem jej. Po co aż tak bardzo dramatyzować? To jest bezcelowe. Okej, rozumiem, że jest wściekła przez tą bezradność, ale do cholery! Ja nad tym wszystkim panuję. Czy ona nie może tego zrozumieć? Wszystko jest w jak najlepszym stanie...

      Schylam się po zrzucone teczki. Cała dokumentacja rozsypała się. Z rozdrażnieniem kręcę głową. Podnoszę rozsypane papiery i kładę je z powrotem na blat stolika.Siadam na swym poprzednim miejscu biorąc się za segregacje. Zapewne minie trochę czasu zanim to wszystko uporządkuję i nie mam na myśli tych zapisanych kartek. Tu chodzi o moje nędzne życie...


Ludmila’s POV
      -Już świta, powinienem już iść. -szepcze brunet podnosząc się z betonowej posadzki. Otrzepuje spodnie z niewidzialnego pyłku i zbliża się do mnie. Kuca przy krześle, do którego jestem przytwierdzona od dwóch tygodni. Dotyka mego policzka. Ten dotyk jest taki... kojący. Wiem, ze nic mi nie zrobi. Jest na to za słaby psychicznie. -Pamiętaj, ze Ci pomogę. Możesz na mnie liczyć. -podnosi się. Składa pocałunek na mym czole i wychodzi z piwnicy, w której jestem przetrzymywana. To już dwa tygodnie. Dwa tygodnie męczarni. Czy kiedykolwiek będzie mi dane choćby jeszcze raz ujrzeć światło dzienne? Czy ten ostatni raz będę mogła uśmiechnąć się na widok brytyjskich dzieci bawiących się... Boję się. Boję się śmierci.


***


       I znów jestem sama. Odosobniona pośród czterech, obskurnych ścian. Moja dusza tęskni. Tęsknię za Nathalią. León'em... Boję się o nich, ale najbardziej o niego. Może nie widać tego po jego wybuchowym charakterze i tajemniczej postawie, ale w duszy jest słaby. Tak samo jak ja. Wiele przeszedł w życiu. Wiem, że kiedy patrzy na swą przeszłość, krwawi jego dusza. W jego życiu barwa krwi przelała się niejednokrotnie. Pomimo tego, że stwarza pozór silnego, młodego mężczyzny - mnie nie oszuka. Potrafię zajrzeć głębiej niż moi rówieśnicy. Potrafię dotrzeć do dna serca. To tej części, która nie kryje swych prawdziwych odczuć. León oszukuje swych znajomych, ale mnie nigdy nie będzie w stanie.



***

      Moje powieki opadają same. Sen krąży nade mną. Jestem wykończona już tym wszystkim. Moje myśli nie potrafią obrać jednego kierunku. Ten cały natłok różnorodności przytłacza. Jestem coraz słabsza. Jeżeli pójdzie tak dalej oddam się w ręce stwórcy, o ile wyrazi chęć przyjęcia mnie do swego Królestwa. Czy mam obawy przed odrzuceniem? Minimalne. Ale wierzę. Wierzę wciąż, ze Bóg kocha swe dzieci. Po prostu ma wiele obowiązków i czasami zapomina o niektórych, ale zawsze sobie o nich przypomina. Jest miłościwy i dobrotliwy.

      Kiedy w końcu udaje mi się zasnąć (choć wydaje mi się, ze minęło zaledwie kilka sekund) zostaje oblana lodowatą wodą. Zupełnie tak jakby ktoś wbijał w me ciało tysiące małych sztyletów. Przez ciało przebiegają dreszcze. Jest mi niemiłosiernie zimno. Ubranie klei się do ciała. Przez mocne szarpniecie za me włosy ku górze jestem zmuszona unieść wzrok. Zimna woda przepędziła sen z powiek, ale mój obraz jest jak przez mgłę. Kiedy widzę już normalnie, mrozi mnie szok. To on... Wrócił.



Retrospekcja;
      W pośpiechu zmieniam swą trasę. Przy skręcie w prawo o mało co nie przewracam się. Ratuje się dłonią, która oddala spotkanie mego ciała z bolesnym upadkiem na chodnik. Ten błąd stanowczo mnie zwalnia. Wracam do biegu. Akcja serca jest przyśpieszona o co najmniej połowę swej pracy. Spoglądam za siebie. Jest blisko. Stanowczo za blisko. Przyśpieszam swój bieg o tyle ile tylko potrafię. Zmęczenie zaczyna dawać o sobie znać. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nie wiem ile jeszcze będę w stanie przebiec. Kilometr, a może 100 metrów. Nie potrafię określić, kiedy dokładnie padnę ofiarą swej nie najlepszej kondycji.


      Biegnę przez jezdnię. Nie mam nawet czasu by móc się rozejrzeć. Czuję ból. Przeszywający całe me ciało. Moje ciało na parę sekund wznosi się ku górze, tylko po to by po chwili przeturlać się po masce samochodu. Sparaliżowana strachem ledwo oddycham. Nie potrafię się poruszyć nawet o głupi centymetr. Ból momentalnie rozprzestrzenia się po całym ciele. Nagle pojawia się on. To przed nim tyle uciekałam. Dopadł mnie. Jestem na straconej pozycji. Błagam o przetrwanie. Ostatnia rzecz jaką pamiętam? Ten kpiący uśmiech. Zapamiętam go po kres swych dni.


***

      Budzę się obolała. Promieniujący ból głowy nie daje mi spokoju. Czuję jakby ktoś młotkiem uderzał w moją czaszkę. Unoszę ciężkie powieki ku górze. Momentalnie je znów przymykam. Oszałamiająco jasny blask jest nie do wytrzymania dla mych oczu. Ponownie otwieram oczy. Powoli przyzwyczajam się do światła. Nagle ono znika. Wokół zapanowała ciemność. Chcę się poruszyć. Nie mogę. Szarpię prawą dłoń. Czuję jakby była na uwięzi. Poruszam nogą - brak przeszkód. To jest dziwne. Nawet bardzo.
Światło ponownie zastępuje mrok. Dokładnie skanuję miejsce, w którym się znajduję. Obskurne ściany, zakurzona, betonowa posadzka zamiast podłogi i kilka desek zbitych ze sobą, które zastępują drzwi. Przez moje ciało przebiega dreszcz. Dreszcz zimna jak i przerażenia. Patrzę na swe skrępowane ciało. Ciało odziane jedynie w bieliznę. Uczucie zażenowanie spływa na me ciało. Szarpię się. Krzesło, do którego jestem przytwierdzona zaczyna kołysać się na boki. Z nadzieją iż w jakimś stopniu mi to pomoże - nie przestaję. Jedno szarpnięcie okazuje się być zbyt mocne. Z hukiem upadam na brudną posadzkę. Mocne uderzenie w tył głowy odbiera mi świadomość.

***

      Moje ciało staje się niewolnikiem. Podwładnym piekielnych ostrzy wody. Nieistniejące sztyleciki, które kryją się w otchłani wody o temperaturze 1̊. Mocne szarpniecie za włosy zmusza mnie do spojrzenia w górę. Widzę jego - chłopaka, który góruje nade mną. Wygląda na niewiele starszego ode mnie. Ciemne włosy, szare oczy... Przeczucia dotyczące obecnej sytuacji dawały o sobie znać. Wiedziałam co mnie teraz czekać. Zadał sobie zbyt wiele trudu, by teraz odpuścić. Nie na marne gonił mnie przez kilka ulic, by tera obejść się ze smakiem. Stanę się ofiarą brutalnego wydarzenia, przed którym ostrzegali rodzice oraz programy informacyjne. Nie wiesz o czym mówię? No cóż; jedno słowo, które mrozi krew z żyłach. Gwałt.

Federico’s POV
       Podpisałem pakt z diabłem. Od teraz jestem tylko marionetką w tej chorej grze...

Komentarze

  1. Ło luju... Super rozdział ;) trochę mroczny i lekko psychiczny ale takie właśnie lubię ^^ dodawaj rozdziały kiedy tylko chcesz ale wiedz ,że ja będę na nie zawsze czekać ;* życzę weny !

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem przerażona poprostu ! Piękny śle mrożący krew w żyłach rozdział! Biedna ludmila , boje sie o nią ! Mam nadzieje ze leon ja znajdzie , uratuje ❤️

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty